Ale w sensie, że nie akceptuję mojego dziecka?
Ależ skąd! Przecież ja akceptuję swoje dziecko w pełni!
Na pewno spotkaliście się również ze wskazówkami jak bardzo ważna jest akceptacja, bezwarunkowa najlepiej. I zapewne trudno, w pierwszej chwili, jest wam przyznać, że nie akceptujecie swojego dziecka/ swoich dzieci. Ale po dłuższym zastanowieniu... Gdy do świadomości dobiją się wreszcie te wszystkie sytuacje, w których reagujecie zniechęceniem, zagniewaniem, niezadowoleniem na zachowanie własnych pociech, okazuje się, że przykładów nie do zaakceptowania można mnożyć.
Oczywiście, przyjmuję argument, że to nie o brak akceptacji dziecka jako takiego chodzi, tylko o brak akceptacji jego zachowania. Zgoda. Na tym polega proces wychowywania, aby pokazać dziecku, że jedzenie polega na napełnianiu brzuszka, a nie rozmazywaniu pokarmu na ścianach podłodze i meblach, bo rozmazywanie jedzenia do zachowań akceptowanych nie należy. W porządku. Możemy o tym dyskutować. My dorośli. Tylko jaka to różnica dla dziecka? Niewielka, jeśli w ogóle jakaś. Wszak mały szkrab jest tym co robi. Dopiero później uczy się różnicować. Z resztą, my dorośli wcale mu tego nie ułatwiamy. W końcu dzieci, w każdym wieku, częściej słyszą, że "są jakieś", niż "robią coś w określony sposób".
Mały Jaś częściej usłyszy, że jest niegrzeczny, niż że mamie nie podoba się to, że biega i głośno krzyczy.
Skoro już jasnym się stało, że dzieci nie otrzymują pełni akceptacji, a rodzice często uskuteczniają różne mało akceptujące w przekazie komunikaty, to warto skierować uwagę na to co robić aby było milej.
Słowem wstępu do konkretów chciałam zahaczyć o rodzicielskie wyrzuty sumienia. Tak, każdy rodzic ma taki moment, kiedy przychodzi refleksja. I to jest super. Świetnie, że w tym zaganianiu, bieganiu w kółko, wypełnianiu najważniejszych w świecie obowiązków dotyczących: wypierz, odwieź, zawieź, odbierz, skontroluj, znajduje się chwila by zastanowić się nad tym, jakie znaczenie można nadać własnemu zachowaniu.
Gorzej, że opiera się ono na mało konstruktywnym braku akceptacji dla siebie i własnych słabości.
Hmm... Brak akceptacji dla konkretnych zachowań jakie podejmujemy... Hmm... W sensie jak krzyczę to jestem złym rodzicem? Czy postępuję niewłaściwie? Czy może brakuje mi po prostu jakiś kompetencji? Informacji? Wsparcia?
Mały Jaś częściej usłyszy, że jest niegrzeczny, niż że mamie nie podoba się to, że biega i głośno krzyczy.
Młoda matka częściej usłyszy, że jest złą matką, niż że jej rozmówca ma inne zdanie na temat dyscypliny/ karmienia/ ubierania/ form spędzania wolnego czasu *
*niepotrzebne skreślić
Brzmi znajomo?
To teraz wiecie, że opisywany temat jest z życia wzięty. Do konkretów zapraszam.
Drogi do rozwiązania sytuacji, kiedy to na zachowanie dziecka reagujemy nieco alergicznie są trzy i nie jest to raczej kolejność jak w przepisie na babeczki. To raczej trzy różne podejścia do problemu, które warto stosować równocześnie, aby oszczędzić sobie nerwów, dziecku stresów i zapewnić miłą atmosferę wzajemnej akceptacji wokół ogniska domowego.
Po pierwsze, i tu rozmyślnie zacznę od rodzica, można próbować zmienić własne nastawienie.
Ja wiem, że to zachowanie dziecka jest problemem. Ale to dziecko ma swojego rodzica i to rodzic ma jakieś fanaberie, że nie wolno krzyczeć w domu. To dla rodzica problemem jest, że zabawki leżą tu i tam etc.
To po stronie rodzica jest większa odpowiedzialność za jakość relacji. To rodzic ma większe możliwości zmiany. To rodzic jest modelem.
Mogę codziennie zdzierać gardło o tym, że trzeba posprzątać pokój, a mogę też zorganizować wspólne sprzątanie. I tak dzień przy dniu, aż wejdzie w nawyk. Zgodnie z metodą: małymi łyżeczkami a wciąż.
Po drugie, i tu jesteśmy w domu, mogę próbować wpłynąć na zachowanie dziecka.
Różnie mogę to robić. Prośbą, groźbą, podstępem czy czym tam sobie wymyślicie. Machiavelli twierdził, że cel uświęca środki. Wielu rodziców też tak twierdzi. Sądząc po bezpośrednich rezultatach, tak właśnie jest. Tylko długofalowo sprawdza się to trochę gorzej, bo jakość relacji jest wątpliwa i z małych, grzecznych, podporządkowanych dzieci wyrastają duzi, grzeczni, podporządkowani dorośli. (To tak tylko dla wyostrzenia podejścia, w wielkim skrócie.)
Po trzeci, i to chyba są najłatwiejsze sposoby, mogę próbować zmienić otoczenie. Wcale nie chodzi tu o to by wyrywać dziecko z bezpiecznego środowiska. Raczej by pomyśleć o sposobie w jaki to swoje otoczenie organizujemy.
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zapraszam do śledzenie fanpage'a https://www.facebook.com/treningpamieciszamotuly/ gdyż w marcu tematem przewodnim będzie rodzicielstwo i czynne słuchanie.
Komentarze
Prześlij komentarz